Zespół koniunkturalny. Tyle można w
zasadzie powiedzieć o Paradise Lost. Często grali jak wiaterek zawieje.
Tutaj trochę doom metalu, tam odrobinę death. A gdzie indziej przyzwoita
dawka electro. Jak chcieli zarobić pieniążki to wydali "Believe In
Nothing". Jak zamarzył się powrót do korzeni - wyszedł "The Plague
Within". Z drugiej strony może nie wynika to z chęci powrotu do korzeni,
a po prostu Paradise Lost straciło już wszelką nadzieję na to, że
kiedyś zrobią karierę na miarę Metalliki?
Nie istnieje już "wielka trójka Peaceville". I właściwie istniała ona tylko przez bardzo krótki okres czasu. Drogi Anathemy, My Dying Bride
i Paradise Lost szybko się rozeszły, nie tylko ze względu na zmianę
wydawców. Również ścieżki muzyczne wymienionych zespołów nie mają już
zbyt wiele punktów stycznych. O ile jednak doskonale wiadomo czego można
się spodziewać po Anathemie (melancholijny art-rock) i My Dying Bride
(mroczny doom metal), to nie można być nigdy pewnym, jaką stylistyczną
woltę zaserwuje słuchaczom Paradise Lost. Nowa płyta wcale tego nie
ułatwia. Skąd ta nagła miłość do death doom metalu?
Działania Paradise Lost najprościej przedstawić przyrównując je do
prozaicznej sytuacji życiowej. Wyobraźcie sobie kolegę który zmienił
towarzystwo, zainteresowania, nie odzywał się od lat a tu raptem staje w
waszych drzwiach, jakby nigdy nic mówiąc "Co tam słychać, stary!
Skoczymy na piwko?" Niby miło, a jednak dosyć podejrzane. Jak mówi stare
przysłowie: jeśli nie wiadomo o co chodzi, to musi chodzić o pieniądze.
Czyżby księgowi Nicka Holmesa i Grega Mackintosha zauważyli, że ciężkie
i bezkompromisowe granie wraca do łask? Patrząc na zawartość muzyczną
najnowszego dzieła można pomyśleć, że zespół ponownie stara się przyssać
do aktualnie najbardziej mlekodajnej krowy (droga electro zawiodła ich
donikąd) lub wstydzi się grosu swojej dotychczasowej twórczości której
daleko do ciężaru najnowszego krążka.
Niestety, zespół poprzez swoje koniunkturalne poszukiwania doprowadził
do sytuacji w której niezależnie od zawartości kolejnych albumów zawsze
będzie niewiarygodny. Jeżeli jednak miałbym wskazać stylistykę
najbardziej dla Paradise Lost obecnie pasującą, to jest nią kierunek
przyjęty na bardzo udanym "Faith Divides Us - Death Unites Us", czyli
ciężki, ale melodyjny heavy rock. Nie jest nią na pewno death metal z
wymęczonymi growlami. Oczyma wyobraźni widzę Nicka Holmesa jak po kilku
utworach z nowej płyty odegranych na żywo (np. "Flesh From Bone” albo
"Sacrifice The Flame") udaje się na zaplecze wypić mleko z miodem, po to
tylko, żeby przy kolejnym secie nie wypluć własnych płuc. To, co
otrzymujemy na "The Plague Within" to nie jest zmiana która mogła
przyjść naturalnie. Oczywistym jest też, że Holmes męczy się śpiewając.
Niestety, wraz z Holmesem męczy się słuchacz. Wokalista jeszcze jakoś
brzmiał na najnowszym albumie Bloodbath, najwidoczniej jednak był to
jednorazowy wzrost formy. Na początku utworu "Beneath Broken Earth" Nick
po prostu charczy sprawiając wrażenie krztuszenia się, a przypuszczam,
że nie był to zabieg celowy. Czy "The Plague Within" jest więc albumem
złym? Na pewno nie. Jest bardziej melodyjny od "Tragic Idol", bardziej
pierwotny i dołujący. Równocześnie jednak sprawia wrażenie albumu
wymuszonego pod względem muzycznej zawartości.
Nigdy nie byłem jakoś niezdrowo przywiązany do pierwszych kilku płyt
zespołu z "Gothic" czy "Icon" na czele. Dlatego też nie odczułem
wielkiego niesmaku kiedy Paradise Lost opublikowali "Host". Tyle, że
zespół jest tak bardzo niekonsekwentny, że po prostu trudno jest
uwierzyć w jego przekaz. Jasne, nadal piszą dobre utwory, czego
przykładem jest przynajmniej kilka nagrań z najnowszej płyty
("Punishment Through Time” czy "No Hope In Sight"). oczywiście byli też
prekursorami bardzo ciekawego stylistycznie gatunku muzyki. Tylko, że
trudno ich szanować, w odróżnieniu od np. Anathemy, chociaż lubię ją
najwyżej umiarkowanie. Ten zespół również odszedł od death doom metalu i
to bardzo daleko, robi to jednak konsekwentnie. My Dying Bide,
mówi się, że nikt tak pięknie nie potrafi przynudzać jak Aaron
Stainthorpe i jest w tym dużo racji, zespół może nie jest widowiskowy,
ale jest konsekwentny. A Paradise Lost? Paradise Lost zdaje się w ogóle
nie pojmować idei stojącej za słowem "konsekwentny". Pomimo tego
najnowszy album warto posłuchać. niestety za każdym razem gdy włączam
płytę gdzieś z tyłu głowy brzęczą mi słowa "przemyślany produkt
marketingowy"
1- poniżej wszelkiej krytyki
2- cudem się prześlizgnął
3- przeciętnie, ale w normie
4- synu, jesteśmy dumni
5- gratuluje prymusie!
6- blisko absolutu
jeśi chodzi o muzyke, której słuchaj aktualnie to na pewno można tu wymienić wokalistkę PachYa. Ma moim zdaniem bardzo dobre piosenki, których każdy kto lubi muzyke powinien posłuchać. Jak najbardziej warto jest się w to zagłębić
OdpowiedzUsuń